fb Gary & Litin: Maroszek – Rozdział 2 - SegeWorld | Kamil "Sege" Sobik

Strona wykorzystuje ciasteczka by świadczyć usługi na najwyższym poziomie Polityka prywatności

Rozumiem
image

Gary & Litin: Maroszek – Rozdział 2

18 października 2021
Pobierz w formacie PDF

Słońce świeciło i rozjaśniało Warszawę, która budziła się do życia. Można było zrzucić ciężkie zimowe kurtki.

Gary jak zwykle wstał w pogodnym nastroju i przechadzał się po mieszkaniu, jak król życia nieprzejmujący się niczym. Szeroko rozkładając ramiona, uwydatniał wysportowane ciało. Spojrzał przez okno i natychmiast zrozumiał, że to będzie dobry dzień. Ubrawszy byle jakie spodnie, wyszedł na balkon i zapalił papierosa marki Djarum Super. Choć mieszkał razem z Litinem na Pradze, to miał piękny widok na pałac kultury i apartamentowiec Złota 44. To właśnie w nim mieli się spotkać z szefem, który miał dla nich jakieś zlecenie. Dobrze, bo przynajmniej zwalczy ostatnią nudę.

– Spodziewałem się, że będziesz spał – rzekł Litin i wziął od Garyʼego jedną djarumę.

– Wyjątkowo wolałem się wyspać. – Głęboko się zaciągnął i wypuścił dym. – Ciekawe, co tym razem ma dla nas.

– Cokolwiek to jest, mam nadzieję, że sporo na tym zarobimy.

Byli już tak bardzo zaprawieni w tym biznesie, że znali swoją wartość, a klienci poznali się na ich skuteczności. Przez dwadzieścia lat pracy jako zawodowi złodzieje wiedzieli o włamaniach praktycznie wszystko. Jeśli zrobią tylko dobre rozpoznanie i użyją odpowiedniego sprzętu, to wejdą wszędzie i każdy ich klient miał tego świadomość. Chociaż w trakcie włamania dochodziło do wielu niespodzianek, to jakoś zawsze spadali na cztery łapy i zgarniali swoją nagrodę.

Już w trakcie studiów razem pracowali. To właśnie wtedy się poznali, gdy wykradali pytania egzaminacyjne dla studentów z Krakowa. Wiedzieli od razu, że będą razem pracować, lecz jeszcze nie wiedzieli, że z kradzieży egzaminów przejdą na kradzieże antyków i rzadkich dzieł sztuki. Wszystko się zaczęło od momentu, kiedy biznesmen i filantrop Wiktor Borański zatrudnił ich jako swoich osobistych ochroniarzy – to była wersja oficjalna. Nieoficjalnie załatwiali nietypowe zlecenia dla swojego szefa. Stali za kradzieżą insygniów koronacyjnych z parlamentu w Budapeszcie, tarczy Ateny Partenos z British Museum, a nawet ukradli Koronację Napoleona z Luwru, tylko że w ostatnim przypadku ich szef się wystraszył i zwrócił obraz. Jakim cudem się z tego wymigał? Chwała jego adwokatom.

Pod względem charakteru Gary i Litin byli niczym jin i jang. Totalne przeciwieństwa, które w tak wielu przypadkach się różnią, że patrząc z boku, można się tylko zastanawiać, jakim cudem ze sobą współpracują. Jedyne, co łączyło tych dwóch, to chęć szybkiego zdobywania pieniędzy, więc gdy tylko pojawiała się ku temu okazja, natychmiast z niej korzystali.

Po wypaleniu papierosów ubrali się i zjechawszy windą do podziemnego garażu, wsiedli do auta i pojechali do luksusowych apartamentów na Złotej. Choć słońce na niebie zwiastowało dobry nastrój, to samopoczucie w Warszawie rządziło się swoimi prawami. Zwłaszcza na ulicy, gdzie trzeba mieć oczy dookoła głowy, a nie zaszkodziłyby i w umysłach niektórych kierowców, aby móc przewidzieć różne niezborne, a czasem kretyńskie manewry.

– Hamuj! – krzyknął Gary, a Litin natychmiast depnął po hamulcach i poczęstował klaksonem barana, który wcisnął się tuż przed niego, a potem nagle zahamował.

Gary ściągnął szybę i wychyliwszy się przez okno z pięścią w górze, nie omieszkał rzucić kilku wyzwisk. Po dłuższej chwili, kiedy już przeklął kierowcę o kilka pokoleń do przodu, usiadł na siedzeniu.

– No co za pieprzony baran, kto takim imbecylom daje prawo jazdy?!

– Wcale nie jechałem za szybko – powiedział Litin, gdy adrenalina z niego zeszła, a przyszła pora na kalkulację. – Gdybym na liczniku miał parę kilometrów więcej, to na pewno bym dobił, a przez to spóźnilibyśmy się na spotkanie z Borańskim.

Cały Litin – wszystko analizował. W tym duecie to on był tym myślącym, Gary był zaś tym, który myśli za pomocą tego, co ma między nogami – w kontaktach z kobietami zachowywał się jak spuszczony ze smyczy i natychmiast leciał do nich jak pszczoła do miodu.

Dojeżdżali na Złotą czterdzieści cztery. Gdyby chcieli zatrzymać się w pobliżu apartamentowca, to musieliby spędzić kolejne pół godziny na szukaniu miejsca parkingowego. Dzięki łaskawości szefa mieli trzydzieści minut więcej na rozmowę. Zaparkowawszy na podziemnym parkingu, podeszli do recepcji przy wejściu, gdzie stała atrakcyjna blondynka. Takiej okazji Gary nie mógł przegapić i nim Litin zdążył ją dostrzec, Gary już był przy ladzie.

– Witam, droga pani, przyznaję, że jest pani najpiękniejszą istotą, jaką dzisiaj zobaczyłem.

Kobieta lekko się uśmiechnęła, a Litin się zastanawiał, czy to przez jego kiepski tekst na podryw, czy z życzliwości.

– Dzień dobry, czy mogę wiedzieć, do kogo panowie przychodzą? – użyła liczby mnogiej, kiedy Litin podszedł do młodszego wspólnika.

– Do pana Wiktora Borańskiego, byliśmy umówieni. Jestem Litin Stockborn, a ten casanova to Gary Hayes.

Ten casanova wyrwał więcej lasek od ciebie, więcej szacunku dla mistrza – chciał odrzec Stockbornowi, ale że kobieta stała obok, powstrzymał się.

– Poproszę panów dokumenty.

Wyciągnęli je, a recepcjonistka wpisała numery do formularza, następnie poprosiła ich o podpisy. Kiedy to zrobili, przywołała trzech karków.

– Pozwolą panowie, że jeszcze się upewnię i przedzwonię do pana Wiktora.

– Ależ oczywiście, my nie umiemy kłamać w towarzystwie pięknych kobiet.

– Gary, mógłbyś się czasami zamknąć? – Litin zadał pytanie retoryczne, na które się nie odpowiada. Niepisana zasada znana od wieków, ale nie Hayesowi.

– Właśnie przeszkadzasz mi w podrywie, więc… – Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale na widok trzech karków zwątpił. Nie tylko Litin przeszkadzał mu w zdobyciu numeru damy.

– Pan Wiktor zaprasza do siebie, ochroniarze zaprowadzą panów do jego apartamentu.

Ukłoniwszy się pani, poszli z karkami do windy, która wywiozła ich na dwudzieste trzecie piętro, gdzie mieścił się apartament ich szefa. Jeden z karków zadzwonił do drzwi i gdy biznesmen je otworzył, zapytał:

– Czy to z nimi był pan umówiony?

– Tak, z nimi, dziękuję.

Ochroniarze skinęli i zostawili ich samych.

– Wchodźcie, panowie, zapraszam do siebie.

Pierwszy wszedł Gary, który nawet nie uścisnął szefowi ręki, tylko wbiegł do środka niczym księżniczka do własnego raju. Litin zachował na tyle kultury, że przywitał się z Borańskim. Wszedłszy do środka, rozpoczął temat:

– A więc jakie zlecenie ma pan dla nas tym razem?

– Od razu, panowie, przechodzicie do interesów, czujcie się jak u siebie.

Gary’emu nie trzeba było tego powtarzać – jeśli ktoś otwierał przed nim plac zabaw, to natychmiast tam wchodził. Zrzucił z siebie ciuchy i wskoczył do basenu, nie pytając właściciela o pozwolenie. Litin, mimo że wielokrotnie był tutaj przyjmowany, rozglądał się po apartamencie, zwłaszcza że szef zniknął na chwilę za którymiś drzwiami. Apartament był przeszklony, tak jakby Borański chciał pokazać, że jego lokum jest zbudowane z brylantów, szafirów i innych cennych kamieni. Momentalnie dostrzegalny był marmur; każda podstawka była wykonana z tego kruszcu. Później Litin zauważył stół na dwanaście osób, przy którym ich szef zapewne witał szanownych gości i potencjalnych kontrahentów. Za pokojem, w którym stał Litin, mieścił się basen, w którym już pływał Gary. Gdzieniegdzie krzątała się służba, która dbała, aby wszystko lśniło, a szczególnie posadzka, w której goście mieli się przeglądać.

– Przepraszam, można poprosić drinka? – Gary nie miał zahamowań. W tym apartamentowcu czuł się jak duże dziecko, które wszystkiego skosztuje, byle tylko doświadczyć luksusów, na które nigdy nie będzie go stać. Chociaż czy nigdy, to można by tylko dywagować.

Ktoś ze służby podszedł do baru, zrobił drink i wręczył go Gary’emu. Gary upił łyk i cmokał niczym największy znawca trunków, co w połączeniu z gestami lorda brytyjskiego sprawiało wrażenie specjalisty od dobrego smaku.

Litin tylko kręcił głową. Mimo czterdziestu lat na karku Gary nadal był dzieckiem. Jedynie jego wygląd będzie się niszczył z latami. W jego dłuższych blond włosach zaczesywanych na bok coraz częściej będą pojawiać się siwe, które nie będą już tak pięknie komponowały się z niebieskimi oczami. Czasami zazdrościł mu jego dziecinnego podejścia do życia. Nie mówił tego wprost, bo Gary szybko popadłby w samozachwyt, a wtedy byłby nieznośny.

– Panowie, zapraszam do swojego biura! – zawołał ich Borański.

Litin jako pierwszy wszedł do przestronnego pokoju po drugiej stronie wejścia, Gary się ociągał.

– Ostatnio nie miałem dla was za dużo zleceń, ponieważ policja zaczęła wokół mnie węszyć. Musiałem na rok zaniechać wszelkich akcji. Tym razem wolałbym, aby nie było dużego szumu, ponieważ znowu mnie z tym połączą.

– My zawsze działamy skrycie. Nie rozumiem, dlaczego pan tym razem się boi.

Do biura wszedł Gary i stanął przy dyskutantach.

– Boję się, panowie, bo jestem wręcz przekonany, że niejeden chciałby zdobyć ten antyk, który jest tu w Warszawie, bo w Muzeum Powstania Warszawskiego, a więc macie szczęście.

– Byłem tam może raz, nic ciekawego tam nie ma – rzekł Gary swoim luzackim tonem.

– Oj, Gary, mylisz się – odpowiedział Borański, po czym poprosił służbę o przyniesienie czegoś do picia i nieprzeszkadzanie im przez najbliższą godzinę albo i dłużej. – Siadajcie, panowie. – Wskazał im fotele i gdy Amerykanie usiedli, zamknął drzwi, aby ktoś czasem nie podsłuchał ich rozmowy.

– No dobrze, panie Wiktorze – rozpoczął Litin – powiedział pan, że chce nam zlecić cenny eksponat, o którym będzie wielki szum. Co to jest?

– Karabin, a dokładnie wz. 38M.

– Panie Wiktorze, nie wiem, w jakie gry pan gra, ale w Call of Duty używało się MP dwadzieścia, StG czterdzieści cztery czy M jeden Garand. – Gary miał mało cierpliwości, zwłaszcza gdy ktoś wspominał mu o rzeczach, o których wcześniej nie słyszał. Wówczas odnosił wrażenie, że ktoś robi z niego idiotę. – W późniejszych odsłonach był kałach albo M szesnaście. Nigdzie w tej serii ten karabin się nie przewinął, dlatego…

– Więc masz dowód, Gary, że musisz się doedukować z historii – wtrącił się Litin, który lubił momenty, gdy mógł sprowadzić swojego wspólnika na ziemię. Zwłaszcza gdy ten niepotrzebnie się popisywał. – Maroszek to jeden z lepszych, bardzo wytrzymałych karabinów, który nie wszedł do oficjalnej produkcji, choć jego produkowanie byłoby proste i przez to tanie.

– Teraz tych prototypów na świecie jest dosłownie kilka – kontynuował Borański. – Jeden z nich posiada muzeum, o którym wspominałem. Mam na niego kupca, ale muszę wiedzieć, czy mi się to opłaca.

– Ile panu za niego obiecał? – wypalił Gary, a Borański tylko westchnął i szeroko rozłożył ręce.

Znali się tak długo, a Gary wciąż się nie nauczył, że w kwestii negocjacji Wiktor jest mistrzem, a tacy cwani gracze wiedzą, jakie karty należy chować w rękawach, i że trzeba je wykorzystać dopiero wtedy, kiedy wyłoni się stosowny moment.

– Tyle, że warto mi was angażować – padła dyplomatyczna odpowiedź. Dokładnie taka, jakiej Litin oczekiwał. – Jakiej więc kwoty oczekujecie za tę kradzież?

– Czterdzieści milionów – wypalił ponownie Gary.

Litin spojrzał na niego, jakby spadł z księżyca. Gary rzeczywiście nie wiedział, z czym miał do czynienia. Prawda, ten karabin to był unikat, ale nie taki, aby ktoś dał za niego taką fortunę. Borański z podobnym grymasem patrzył na Gary’ego i uznał jego ofertę za niewypowiedzianą.

– Milion do podziału.

Teraz to biznesmen przesadził w drugą stronę, a dały mu o tym znać szeroko otwarte oczy rozmówców. Za tyle to nie opłacało im się szukać informacji o tym karabinie. Litin poczuł, że musi jakoś tę ofertę naprostować.

– Panie Wiktorze, sugeruję dziesięć milionów. Co uważam za odpowiednią kwotę. Pan będzie miał duży zarobek, a także i nam będzie się opłacało wykonać to zadanie.

Jednakże oferta Litina niewiele różniła się od oferty Gary’ego, przynajmniej w mniemaniu Borańskiego.

– Panowie, zejdźcie na ziemię. Doskonale wiecie, ile te antyki są warte, więc wymieńcie cenę akceptowalną dla obu stron – stwierdził Borański, który do negocjacji nigdy nie podchodził podmiotowo, zawsze przedmiotowo. Nie wiązał się emocjonalnie z drugą stroną, dzięki czemu zawsze wychodził na swoje. Oczywiście znał wartość karabinu i wiedział, że na nim zarobi, nawet gdyby zgodził się na ich propozycję, ale negocjacje to nie tylko pieniądze, to przede wszystkim pozycja. – Proponuję trzy miliony i oczekuję, że rozważycie tę propozycję.

– Panie Wiktorze, czasami mamy wrażenie, że pan nie zna naszej pracy i nie wie, jak dużo ryzykujemy. – Litin w rzeczywistości tak nie myślał, ale w trakcie negocjacji stosował tę, umówioną z Garym, formułę. – Kwota dziesięciu milionów jest odpowiednia i nie zamierzamy z niej schodzić.

Ale teraz to przesadził. Stockborn miał ochotę przyłożyć mu w tę jego blond czuprynę, aby się opamiętał. Nawet Borański się wzburzył, gdyż nie tolerował bezczelnego zachowania i choć Gary często to robił, to momentami dawał mocno popalić, skoro taką oazę spokoju, jaką był Borański, potrafił wyprowadzić z równowagi. Borański zaczął stukać palcami o blat stołu, a głowę oparł na drugiej ręce. Wielokrotnie to przerabiali. To znak, że biznesmen oczekiwał zmiany, lecz Litin patrząc na Gary’ego, który założył ręce i siedział niczym obrażona panienka, wiedział, że ten zdania nie zmieni. Tak postanowił i koniec kropka. Sęk w tym, że to nie jego zdanie było najważniejsze.

– Panowie, znamy się od tylu lat, a czasami mam wrażenie, że rozmawiam z wami po raz pierwszy. Wiem, ile was to kosztuje zdrowia i energii, ale wiedzcie, że ja też tracę dużo.

Nastał pojedynek osobowości. Obrażona panienka kontra wytrawny negocjator. Żaden z nich nie zamierzał ustąpić i też jeden przez drugiego patrzył przez pryzmat wielkości. Borański wiedział, że złodzieje w końcu ustąpią, pytanie tylko kiedy. Gary natomiast ani myślał ustępować i choć podświadomie wiedział, że ustąpi, to nie chciał się na to godzić.

– Siedem milionów i to nasze ostatnie słowo – rzekł Litin, a jego wspólnik spojrzał na niego i oczami wyobraźni zobaczył, jak rozrywa go własnymi rękoma. Co on sobie wyobraża? Że może sobie dysponować jego pieniędzmi tak swobodnie?!

– Litin, czy pod tą ciemną czupryną masz chociaż trochę rozsądku?

– W stosunku do ciebie to ja go mam, a nie zachowuję się jak zosia samosia.

Również Borański przyznał rację Litinowi, dlatego wolał rozmawiać z brunetem niż z blondynem, bo jak ten już na coś się uparł, to nie zmieniał zdania. Gdyby tylko z Garym rozmawiał, to nigdy nie doszedłby do porozumienia na pierwszym spotkaniu i negocjacje przeciągałyby się do momentu, aż nie byłoby czego negocjować. Ale czego się spodziewać, kiedy ma się teksańską duszę i aparycję?

Niemniej kwota zasugerowana przez Litina wciąż była za wysoka.

– Pięć milionów – zaproponował Borański i choć wymawiał to z żalem, wiedział, że jak się z nimi dogada, to wcześniej czy później złodzieje zdobędą dla niego Maroszka. Nigdy go nie zawiedli i również teraz tego nie zrobią. Co do tego miał wręcz pewność.

– Litin, nawet nie próbuj schodzić z tej ceny – ostrzegł Gary kumpla, ale ten już nie słuchał blondyna.

– Sześć – odparł Litin – i albo pan się zgadza, albo wychodzimy stąd i niech pan szuka innych, którzy zechcą wykonać to zlecenie.

Stanowczość Litina bardzo zaskoczyła Wiktora. Oczywiście ci dwaj nieraz stawiali tak sprawę, ale zawsze ustępowali, tym razem jednak Borański widział w oczach Litina bezkompromisowość. Po raz pierwszy dostrzegł taki zdecydowany ruch z ich strony. Postanowił machnąć ręką.

– Nigdy dotąd mnie nie zawiedliście, więc niech wam będzie – zadecydował.

– Dobrze to słyszeć, że nie musimy już tego przeciągać. Do kiedy mamy wykonać to zlecenie?

– Sam sobie je wykonuj – dogryzł Gary z typowo dziecinnym fochem. – Ja za takie grosze to nawet nie wstaję z łóżka.

Teraz tak mówi, a potem, kiedy ukradniemy ten karabin i przyjdzie co do czego, to będzie się ślinił na widok pieniędzy – pomyślał Litin.

– Mamy dziesiątego kwietnia. Umówiłem się z klientem, że dostarczę mu karabin do końca miesiąca, zatem dzień przed końcem miesiąca chciałbym go zobaczyć.

– Dobrze, panie Wiktorze – rzekł Litin, który wstał z fotela i zmierzał do wyjścia – nie będziemy nadużywać pańskiej gościnności…

– Jak to nie? – wypalił Teksańczyk. – Teraz to ja zamierzam wychlać cały ten alkohol, który pan tutaj uzbierał, żeby zrekompensować zlecenie, które zrobię za półdarmo.

Niczego innego biznesmen się nie spodziewał. Dla Gary’ego zawsze było mało. Dopisałby jeszcze jedno zero do tych dwudziestu milionów, a i tak nie zadowoliłby jego burzliwego temperamentu.

– Nie widzę problemu, abyście skorzystali z wygód apartamentu. – Podszedł do szafy, wyciągnął szarą marynarkę i wziąwszy walizkę, skierował się do wyjścia. – Jak się wam znudzi, to powiedzcie ochronie, by was odprowadziła na dół. Teraz mam ważny przetarg, na którym muszę się zjawić. Do zobaczenia, panowie.

I zostawił ich samych.

– Choć, panie obrażalski, trzeba zbadać to całe muzeum, zanim się tam włamiemy – powiedział Litin.

Poszedł w stronę wyjścia, nie czekając na wspólnika. Nie musiał, Gary zaraz go dogonił.

0 0 votes
Article Rating

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x