fb Gary & Litin: Maroszek - Rozdział 3 - SegeWorld | Kamil "Sege" Sobik

Strona wykorzystuje ciasteczka by świadczyć usługi na najwyższym poziomie Polityka prywatności

Rozumiem
image

Gary & Litin: Maroszek – Rozdział 3

25 października 2021
Pobierz w formacie PDF

Jeszcze tego samego dnia podeszli do muzeum, gdyż, jak się okazało, mieściło się ono zaledwie kilka przecznic od Złotej. Przez całą drogę Gary prawie nie odzywał się do Litina, a jeśli już to robił, to najczęściej było to odburknięcie typu „za takie pieniądze to nie będę myślał, sam sobie myśl” – cały Gary.

Podeszli do bramy, za którą znajdowały się kasy, budynek administracyjny muzeum, a naprzeciwko administracji wejście do muzeum. Przed wejściem stał słup, a na nim była kamera ustawiona na wejście. Z racji że był to środek tygodnia, nie było dużej kolejki, z czego Litin skorzystał. Kupił bilety i wrócił do swojego humorzastego kumpla, skasowali bilety i znaleźli się w środku.

Po przekroczeniu progu natychmiast rozglądali się za następną kamerą, ale w portierni takowej nie było. Gary zerknął na zamek i już wiedział, że z jego otwarciem nie będzie problemu. Był to typowy zamek zapadkowy, w którym wystarczyło podważyć kilkukrotnie zapadki, do momentu, aż wszystkie będą na tym samym poziomie. Wielokrotnie takie zamki otwierał.

Oddali kurtki panu na portierni, wzięli broszury o muzeum i weszli głębiej. Podłoga została wyłożona kostką brukową, a sufit ozdobiony cegłą, zwiedzający już na starcie mieli mieć wrażenie, że przebywają w Warszawie z lat czterdziestych. Po prawej stronie od wejścia znajdowały się drzwi do pomieszczenia tylko dla personelu. Nierzadko korzystali z takich pomieszczeń, jeśli potrzebowali dowiedzieć się czegoś, czego nie było widać na pierwszy rzut oka. Przed tymi drzwiami stał ochroniarz – około czterdziestki na karku, nie gruby, ale z okazem idealnego ciała nikt by go nie pomylił. Chwilę na niego popatrzyli i odwrócili wzrok.

– Kamera na suficie – rzekł Litin, a Gary nawet tam nie popatrzył, tylko wziął smartfon i zapisał umiejscowienie kamery.

Po lewej stronie znajdował się sklepik z pamiątkami, a naprzeciwko niego telefony, dzięki którym zwiedzający mogli usłyszeć relacje naocznych świadków Powstania Warszawskiego. Przeszli dalej, gdzie jedna ściana była przeszklona, a na drugiej zostały wywieszone afisze powstańcze.

Uwagę złodziei przykuł eksponat będący karabinem o drewnianej kolbie, z której wychodziła metalowa konstrukcja zapłonu i mechanizmu ładowania broni. Szczęśliwie okazało się, że był to Maroszek. Choć nie mogli go dotknąć z powodu oddzielającej ich szyby, to zauważyli, że jego budowa nie jest tak bardzo skomplikowana i przypominała amerykańskiego Bara M1918. Różniło je to, że Bar był karabinem automatycznym, a Maroszek samopowtarzalnym. Cały mechanizm zabezpieczenia musiał znajdować się pod półką, na której położono unikatowy egzemplarz.

Poszli dalej, ale już po kilku krokach Gary szepnął na ucho Litinowi:

– Trzeba sprawdzić, w jaki sposób jest on zabezpieczony.

– Też o tym pomyślałem. – Wyjątkowo rzadko się ze sobą zgadzali. – Czyli co: wchodzimy do administracji muzeum, żeby dowiedzieć się, co i jak?

– A to podobno ja mam szalone pomysły. – Gary podniósł jeden kącik ust. Zawsze to robił, kiedy powiedział dobry żart. – W takim razie tutaj się rozdzielamy, ja idę do administracji, a ty sprawdzaj, w jaki sposób możemy go stąd wynieść.

I nie zaczekawszy na zdanie Litina, poszedł w kierunku wyjścia. Litin skrzywił się, gdyż Gary dał ochronie powód, aby ktoś zaczął go podejrzewać – nie teraz, ale kiedy już dojdzie do kradzieży i rozpocznie się poszukiwanie winnych. Co za idiota kupuje bilet i wychodzi z muzeum, nie poznawszy go?

Tak czy inaczej należało sprawdzić muzeum. Brunet miał do sprawdzenia parter, piętro wraz z wejściem na antresolę, Liberatora, który wisiał w pomieszczeniu za przeszkloną ścianą, oraz podziemia, lecz nie uważał, aby dało się z nich dokądkolwiek uciec, więc je postanowił sprawdzić na samym końcu. Poszedł wzdłuż szklanej ściany i dotarł do monumentu, który opisywał Akcję „Burza” i urywek początku Powstania Warszawskiego. Za monumentem znajdowało się zasłonięte przejście, które prowadziło do Liberatora, ale Litin skierował się do wybudowanego bunkra, przy którym znajdowała się kamera. Dopisał ją do listy, następnie przeszedł do Liberatora.

Był to wielki amerykański bombowiec, z którego alianci masowo zrzucali bomby pod koniec drugiej wojny światowej. Więc co on robi w muzeum powstania? – zastanawiał się Litin. Pokój z Liberatorem był pusty, jakby ludzie mieli od dołu podziwiać ten wielki bombowiec. Wokół bombowca znajdowały się poręcze i kładki, skąd można było obejść samolot z każdej strony. Wystarczyło tylko wyjść na piętro. Później to zrobi. W tej chwili chodził po pomieszczeniu i spisywał kamery. Jedna znajdowała się tuż nad wyjściem ewakuacyjnym, które prowadziło na parking. Kiedy odwrócił głowę, widział, jak ochroniarz, który pilnował wejścia dla personelu, przechodzi do tego samego pomieszczenia. Amerykanin starał się nie zwracać na niego uwagi, ale zdziwiło go, że mając tyle możliwości wyboru, poszedł akurat tam, gdzie on. Wierząc, że był to przypadek, poszedł na drugą stronę pokoju, gdzie znajdował się duży telebim, na którym puszczane były relacje z walk. Za nim znajdowały się dwie kamery – rozmieszczono je tak, aby nie dały się zobaczyć na pierwszy rzut oka. Nienaturalnie musiał się wysilić, aby je dostrzec, co na pewno kamery zarejestrowały. Szlag, teraz na pewno domyślą się, że coś ze mną nie tak – zaklął w duchu. Teoretycznie to było zwykłe spojrzenie w kamerę, jedno z wielu w ciągu dnia, a już nie mówiąc, że miesiąca, jednak Litin wyolbrzymiał swoją nawet najmniejszą wtopę.

Zbadawszy to pomieszczenie, podszedł do schodów prowadzących na piętro, jednak przystanąwszy przed nimi, stwierdził, że nie potrzebuje badać góry, skoro wszystko – obiekt kradzieży, wejście do muzeum i wyjście ewakuacyjne – jest tutaj. Zatem potrzebowali wyjścia, z którego najszybciej uciekliby. Uznał, że najlepszym wyjściem awaryjnym będzie ucieczka w kierunku parkingu. Skierował się w jego stronę i natychmiast zauważył, że ochroniarz poszedł za nim. To już nie był przypadek – ten ochroniarz ewidentnie coś podejrzewał. Litinowi coraz mniej się to podobało, zwłaszcza że chwilę później ich spojrzenia się spotkały. Kontakt trwał mniej niż sekundę, ale wystarczyło, aby we wzroku ochroniarza dostrzegł podejrzliwość. Litin na to tylko lekko się uśmiechnął i z czerwonymi policzkami udał się do wyjścia. Na dobrą sprawę miał już wstępny pomysł na włamanie. Przede wszystkim kamery w jednym momencie muszą ulec awarii, której nie można było dokonać wewnątrz muzeum. Należało to zrobić na zewnątrz, wówczas ochroniarze będą musieli zbiec do głównego rejestratora, zbadać przyczynę usterki i zgłosić ją temu, kto zakładał monitoring. Nim połapią się, co spowodowało awarię, to oni rozmontują zabezpieczenia trzymające karabin i wyjdą z nim z muzeum. Plan był prosty, choć postawa ochroniarza nie spodobała się Litinowi. Kimkolwiek on nie był, Litin wiedział jedno: ten ochroniarz jeszcze napsuje im krwi.

W tym czasie Gary poszedł do administracji. Na zewnątrz było jasno, więc jeśli były tu jakiekolwiek kamery, to natychmiast uchwyciłyby jego twarz. Ściągnął teksański kapelusz i skłoniwszy się, czmychnął do pierwszych lepszych drzwi. Otworzył je i wszedł do środka.

– Proszę pana, pomylił pan drzwi. Kierunek dla odwiedzających jest tam.

Spojrzał w stronę źródła dźwięku, który brzmiał na babę po sześćdziesiątce, bez perspektyw na lepsze życie. I rzeczywiście pokazała mu się stara jędza, która patrzyła na niego zajadłym wzrokiem. Brzydka, tak, a czy bez perspektyw? Nawet nie chciał się przekonywać.

– Przepraszam, po prostu myślałem, że tutaj też jest coś do zwiedzania – rzucił pierwszym lepszym kłamstwem.

– Nie widział pan tabliczki „administracja” tuż przed wejściem?

Widział, inaczej nie zjawiłby się tutaj. Jednak nie spodziewał się babsztyla na wejściu.

– Nie, nie widziałem, jeszcze raz przepraszam i już pani nie przeszkadzam w pracy. Do widzenia – rzekł, bo wolał już nie mieć z nią do czynienia i wyjść tak szybko, jak to możliwe.

Na zewnątrz popatrzył, czy wokół są ochroniarze i elektroniczni obserwatorzy. Upewniwszy się, że nikt go nie śledzi, zaczął spacerować wokół budynku, który miał tylko jedno piętro i został zbudowany z cegieł. Zapewne były jeszcze podziemia, a w nich kotłownia, inaczej nie byłby to typowy polski budynek. Gary doszedł do wyjścia ewakuacyjnego. Nacisnął klamkę i rozglądnąwszy się, wszedł do środka.

Zamknął za sobą drzwi i zaatakowała go ciemność korytarza. Na podłodze był wyłożony drewniany parkiet, zupełnie jak w domu z lat siedemdziesiątych. Nie był on nowy, więc pewnie trzeszczał przy każdym kroku . Gary szedł zatem na palcach, jakby skradał się przed rodzicami w drodze do lodówki. Patrzył na tabliczki zawieszone na drzwiach, ale oprócz pokoi gospodarczych czy poszczególnych biur pracowników nie zauważył niczego, co mogłoby jakkolwiek naprowadzić go na cel.

Pyk! Pyknięcie w podłodze rozniosło się w tej ciszy po całym korytarzu. Delikatnie i szybko, niczym gazela, przeszedł na dalszą stronę i schowawszy się za ścianą, kontrolował swój oddech. Przyssał się do niej jak pająk bojący się, że się z niej ześlizgnie. W tej ciszy miał wrażenie, że skrzypienie parkietu hałasuje jak trzaski metalu o podłogę w wielkiej hali produkcyjnej.

Gdy dźwięk się uspokoił, Gary natychmiast sprawdził, czy aby na pewno nikt nie wyszedł, ale nikogo nie zobaczył, więc poszedł na drugi koniec korytarza. Drzwi naprzeciwko były jakoś inaczej ozdobione. Nad drzwiami znajdował się półokrągły ornament przedstawiający jakąś rzeźbę w greckiej stylizacji. Podszedł do niej, przy drzwiach widniała tabliczka z napisem „Szef”.

Znów dobiegło go skrzypienie. Nim zdążył pomyśleć, przylgnął do ściany od strony zawiasów i zakrył usta. Pokój był otwarty na oścież, drzwi zasłaniały go, ale wiedział, że prędzej czy później ktoś wyjdzie, a on będzie na widoku. Co robić, co robić? – zastanawiał się. Nerwowo spoglądał na korytarz, sufit, drzwi, ale nic ciekawego nie znajdował. Przejście wciąż stało otworem, a Gary już szykował się na kontakt z jakimś człowiekiem.

Po chwili z pokoju wyszedł pogwizdujący mężczyzna w garniturze. Stanął za progiem, a Hayes modlił się, aby nie odwrócił głowy w jego stronę. Szczęśliwie dla niego – nie zrobił tego. Zamknął drzwi odwrócony plecami i nie wyczuwszy żadnego zagrożenia, minął Gary’ego.

Odetchnął, schylił się i położył ręce na kolanach. Miał trudności z uspokojeniem się, wnętrzności wciąż dobijały mu się do gardła, a serce pracowało jak tłoki w silniku samochodowym na pełnych obrotach. Potrzebował jak najszybciej opuścić administrację, limit szczęścia już wyczerpał, zresztą nie bez powodu mówi się „do trzech razy sztuka”, a po raz trzeci wolał nie prowokować losu.

Skorzystał z okazji i wszedł do otwartego pokoju. Od razu przyszło mu do głowy, czego zapomniał zrobić: chociaż miał ze sobą minikamerę, nie sprawdził, czy w środku nie ma dodatkowych osób. Litin już dawno zgromiłby go za takie niedopatrzenie. Jednak i tym razem fortuna się do niego uśmiechnęła. I to już trzeci raz!

Pokój wyglądał jak typowe biuro szefa, tylko o wystroju szlacheckim. Po kątach rozstawiono stoliki, na których stały czajniki i cukierniczki. Gary natychmiast zauważył, że z tego pokoju dało się przejść do jeszcze jednego, a napis „Dokumentacja” przyciągnął go do siebie jak magnes.

Drugi pokój był malutki, ale w całości wypełniony teczkami. Spodziewał się, że każda z nich zawiera zbiór dokumentów związanych z poszczególnymi eksponatami. Wyciągnął rękę po pierwszą z brzegu, ale zatrzymał się kilka centymetrów od niej, przypomniawszy sobie o pewnej rzeczy. Pochwalił się w myślach za powściągliwość i dobył z kieszeni rękawiczki, dopiero po ich włożeniu wziął teczkę. Była podpisana „Karabin Sten”, kolejna zawierała informacje o mundurze polowym wojsk radzieckich. Odłożył je, a po nich kilkanaście innych teczek, aż w końcu doszedł do odpowiedniej – podpisanej „Karabin Maroszek”.

Otworzył ją i rozpoczął przegląd dokumentacji. Zauważył papiery związane z przekazaniem broni z Muzeum Wojska Polskiego do Muzeum Powstania Warszawskiego, które zostało chwilowym dzierżawcą rzadkiego eksponatu. Termin upłynięcia dzierżawy karabinu mijał trzynastego kwietnia. Zatem Gary i Litwin mieli mniej czasu, niż im się wydawało. Muzeum Wojska Polskiego stanowiłoby już poważne wyzwanie dla włamywaczy i jeśli byłaby taka możliwość, to wolałby takowego uniknąć.

Dowiedział się ważnej informacji, ale wciąż nie wiedział jednego: jak ten karabin jest zabezpieczony? Musiał mieć jakieś blokady, przecież jednego z najcenniejszych eksponatów nie można zostawić na pastwę losu. Przewertował kartki, aż w końcu doszedł do dokumentacji związanej z umieszczeniem karabinu w gablocie ochronnej. Po pierwszym opisie, mówiącym o sposobie przechowywania oraz zabezpieczeniu karabinu przed dotknięciem, czytał dalej, aż dotarł do fragmentu o zamontowanych czujnikach. Na tej lekturze się skupił.

Trzask drzwiami pokoju szefa. Na chwilę przestał czytać i skupił się na zasłuchiwaniu rozmowy.

– Tak jak panu wspomniałem, wszystkie dokumenty dotyczące przekazania karabinu mamy już uzupełnione i zgodnie z planem przekażemy je z powrotem w ręce muzeum – rzekł prawdopodobnie kustosz Muzeum Powstania Warszawskiego.

– Dobrze, proszę pana, zatem mogę załatwić transport na trzynastego kwietnia?

– Oczywiście, moi ochroniarze i konserwatorzy zabytków pomogą dopełnić wszelkich formalności, aby transport odbył się bez uszczerbku na karabinie.

Później rozmawiali jak kumple sprzed wielu lat, chociaż wciąż zwracali się do siebie per pan. Kustosz poprosił sekretarkę, aby ta zrobiła im kawę i zasiedli do kontynuowania rozmowy.

Gary z powrotem skupił się na dokumentacji Maroszka. Doczytał, że jakiekolwiek naruszenie szklanej konstrukcji wywoła alarm, nawet podniesienie szklanego klosza przykrywającego broń. Jest on położony na drewnianym podeście zasłoniętym czarnym małym parawanem, również i jego lekkie odsunięcie spowoduje podniesienie alarmu. Główny czujnik wyłączający zabezpieczenia znajduje się tuż pod nim, ale żeby bezkolizyjnie się tam dostać, trzeba po kolei odcinać czujniki – od dołu aż do samej góry.

Potem Gary usłyszał coś, co zmroziło mu krew:

– Tak, panie kustoszu, jego dokumentację mam pod ręką, zaraz ją panu przyniosę.

Szlag, idzie tutaj, god dammit, jak się stąd wydostać?! – grzmiał w myślach, ale wściekłości ciskane w głowie nie mogły pomóc mu wyjść z pułapki, w którą sam się zapędził. Głowa nerwowo kręciła się na wszystkie strony, ale również i to nie pomogło w znalezieniu odpowiedzi. Szef muzeum zbliżał się, by oprócz dokumentacji odkryć nieproszonego gościa.

Gary spojrzał na drzwi i zrozumiał jedno: nie ma innej możliwości – trzeba siłą stąd uciec. Stanął przy drzwiach i czekał, aż szef je otworzy. Gdy klamka się obniżała, Amerykanin z całej siły popchnął drzwi i pełnym biegiem ruszył przed siebie. Kątem oka dostrzegł, że szef przewrócił się, a kustosz Muzeum Wojska Polskiego wgłębił się w oparcie fotela i nie wiedział, co począć. Gary migiem znalazł się na korytarzu i nie patrząc za siebie, biegł do wyjścia.

Poczuł, jak coś ciężkiego rzuciło mu się na plecy i powaliło go na podłogę. Była to ta sama starucha, która przegoniła go z sekretariatu. Zrobiła szeroki raban, tak że Hayes już słyszał, jak z pobliskich pokojów tuptają pracownicy. Po chwilowej szamotaninie Gary strącił kobietę z siebie i zobaczył otwierające się drzwi pokoju, wtedy zawrócił i przez schody zbiegł ku wyjściu, gdzie szczęśliwie nikogo nie było.

Wybiegł na zewnątrz i stamtąd przez bramę na ulicę, a potem dalej biegiem – do samochodu. Miał nadzieję, że przynajmniej Litinowi coś więcej udało się znaleźć.

0 0 votes
Article Rating

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x