Rozdział VI: Bunt Charny
27 maja 2019– Pierwsze koty za płoty – pomyślała Charna. Gorzej już być nie mogło, nawet jakby przyczyniła się teraz do wielkiej tragedii. Mimo że od rozmowy z Tyris minęło sporo czasu, dźwięk trzaskanych drzwi wciąż się dobijał do jej uszu i przywoływał słowa o rywalizacji w armii. Po co komukolwiek miała udowadniać swoją wyższość? Jeśli faktycznie była lepsza od innych, to przyszłość to zweryfikuje. Skoro nie ma wpływu na to, co przypisał los, dlaczego panna Lockenhole żąda od niej pełnej gotowości? Dowie się jutro. Teraz coś jej nie pozwalało pozostawać dłużej w swoich czterech ścianach. Nie zważając na zmęczenie podróżą i wieczorną porę, wyszła z koszar. Wdziała zwykłe ubrania, żeby nie wyglądać na bogaczkę. Jedyną wyszukaną rzeczą, którą miała, był miecz wręczony jej przez ojca.
Poszła na arenę walk, by tam zbadać miejsce, gdzie jutro rozpocznie treningi. Przeszła przez stajnie na główny plac otoczony trybunami. Spoglądała na ziemię, na której każdy krok był niepewny, jakby spacerowała chwilę po obfitym deszczu.
Stojąc na środku areny, usłyszała dziwny dźwięk. Rozejrzała się dookoła, by dostrzec cokolwiek nietypowego, lecz wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Liny okrążające poszczególne ringi nie poruszyły się, bronie ćwiczebne leżały w stojakach, a na widowni wciąż panowała ta sama pustka. W takim razie skąd ten dziwny dźwięk? Nim zdążyła podjąć jakąkolwiek myśl, znów go usłyszała. Tym razem mogła dokładniej mu się przysłuchać. Przypominał świst wiatru połączony ze złowieszczym chichotem skupiającym się wokół jej osoby, a kiedy wypełnił swoją misję, rozpływał się w powietrzu. Charna nie przeraziła się dźwięku, bo już nieraz go słyszała. Pierwszy raz w Fort Riverstride, kiedy była zaledwie dwulatką. Nie zważając na rozkaz taty, wyszła wówczas z drewnianym patykiem i zaczęła walczyć z tym dźwiękiem, mimo że była całkowicie bezradna. Czuła, że również i teraz jest bezsilna wobec tych dźwięków. Nie wiedziała, w jaki sposób się ich pozbyć.
Dźwięki, obierając ją sobie za cel, coraz intensywniej napływały do jej uszu. Ich zróżnicowanie coraz bardziej przypominało symfonię, w której dyrygentem jest złowieszczy chichot, a odbiorcą Charna. Jednakże dziewczyna nie chciała słuchać tych potwornych śmiechów. Wyciągnęła miecz, ale nie czuła, że jest jej ostoją. Chciała tylko pokazać, że się nie boi i jest gotowa na starcie z góry wiadomym zwycięzcą.
Nie znała źródła tego chichotu, tak mogłyby brzmieć mroczne stworzenia pochodzące z podziemi. Zaczęła machać mieczem, mając nadzieję, że kogoś na chybił trafił uderzy klingą. Jednakże reakcją na jej nieudolne próby usunięcia śmiechów z jej życia był jeszcze intensywniejszy rechot.
– A może już nie żyły? – zastanawiała się Charna. Inaczej zareagowałyby na jej cięcia mieczem. Wcześniej czy później i tak polegnie, zawsze z nimi przegrywała, toteż i tym razem schowała miecz do pochwy. Była cała spocona, a jej oczy prosiły o chwilę wytchnienia, bo wszędzie i we wszystkim widziały wroga. Wyobraźnia dziewczyny podsuwała jej, że w każdym zakamarku czekał na nią ten sam wróg w postaci diabolicznego chichotu, śpiewającego chórem umarłych i zagubionych istot.
Jej świat zaczął się kręcić wokół własnej osi. Uszy nie wytrzymywały już tych tortur. Chciała uciec, lecz nie wiedziała dokąd. Skuliła się na środku areny, zakrywając uszy, aby choć trochę ograniczyć dźwięki. Całkowicie wyczerpana upadła na arenie i nieprzytomnymi oczami patrzyła w niebo, z którego gwiazdy radośnie oświetlały świat Antagarich.
Gdy się obudziła, na niebie wciąż świeciły gwiazdy, lecz świt nowego dnia przykryje je za chwilę. Dźwięki tonowały swą obecność. Odchodziły tam, skąd przyszły. Z ogromnym trudem wstała i opuściła arenę, wracając z powrotem do koszar.
Wchodząc do pokoju wiedziała, że jedyne, czego pragnie i czego nie doświadczy, to sen. Przez noc zapomniała o słowach panny Lockenhole. Czuła, że wie o rywalizacji więcej niż niejeden rycerz w Erathii.
– Może teraz jesteś bardziej rozmowna niż wczoraj wieczorem? – Spytała Sorsha Margary Tyris Lockenhole. W koszarach miały wspólny pokój, co było rzadkością wśród wyższych dowódców.
– Dalej jestem roztrzęsiona i średnio mam ochotę na pogawędkę.
– Mogę wiedzieć, co takiego wyprowadziło cię z równowagi? – Dociekała Sorsha.
– Nie co, tylko kto – rzuciła na odczepnego panna Lockenhole.
– Charna?
– Wiesz co powiedziała? Nie zamierza nikomu nic udowadniać i nie chce z nikim rywalizować. Wyobrażasz sobie?! – Wyrzuciła z siebie Tyris. – Wielka mi panna z rodu Aberville, jeszcze niech nam mówi, jak mamy ją szkolić. Nadęta smarkula.
– I o to cały ten krzyk? – Mistrzyni fechtunku znała pannę Lockenhole jako oazę spokoju, potrafiącą poskromić swoje emocje w każdej sytuacji, dlatego teraz nie mogła pojąć, jak mogła wybuchnąć przez taką błahostkę. – Nie przesadziłaś trochę?
– A ciebie by takie słowa nie ugodziły? Tak byś to zostawiła?
– Może ona inaczej to wszystko widzi? Dajmy jej najpierw się wykazać, a dopiero potem ją oceniajmy.
– Tylko w tym problem, że ona nie ma zamiaru się wykazywać – skontrowała.
– A jeśli jej życie to jedna wielka rywalizacja i już jej nawet nie dostrzega? – Rzuciła Sorsha temat do rozważań, który wywołał niemałe zdziwienie Tyris Lockenhole.
– Co o rywalizacji może wiedzieć rozkapryszona panna z bogatego rodu?
– Akurat rozmawiałam o niej z lordem Aberville, bo od kiedy ją poznałyśmy, wydawała się jakaś inna niż wszyscy. Lord to coś dziwnego dostrzegł w niej jakieś osiem lat temu, kiedy miała dwa lata. Miała swój drewniany patyk i wrósł on w nią jakby był przedłużeniem jej ręki.
– To chyba z takiego przypadku powinnyśmy się cieszyć – wtrąciła Tyris.
– Niezupełnie. Wyglądała jakby już z kimś walczyła. Miała jakąś dziwną przypadłość i nie potrafiła sobie wmówić, że jest inaczej.
– Myślisz, że ma ją do teraz? – Zastanawiała się mistrzyni walk na kopie.
– Lord nie powiedział mi tego wprost, ale z jego słów wynika, że wcześniej wzięła broń do ręki niż jej bracia. I co jeszcze ciekawsze – zrobiła to z własnej chęci, oni zostali do tego przymuszeni.
Dla Tyris końcowy wywód Sorshy brzmiał jak herezja Kreegan z Eeofolu.
– Serio takie brednie przyszły ci do głowy? Przecież jeśli nie byliby przeznaczeni do służby jako rycerze, to wcześniej czy później wyszłoby to na jaw. Oni mieli jeszcze bardziej wymagających nauczycieli niż my. Teraz już takich nie ma.
– A może byli już tak wyćwiczeni, że wszystko robili dobrze? Wbili sobie schematy do głowy, które nie chciały już ich później opuścić? – Zapytała Sorsha, która sączyła swoje przypuszczenia w Tyris. – To by tłumaczyło, dlaczego w wieku zaledwie piętnastu lat pokonałam jednego z nich na treningu, a trzy lata później całą czwórkę na turnieju. Byli jednymi z najlepszych w Erathii.
– Załóżmy, że masz rację, lecz wciąż nie rozumiem, co to ma wspólnego z Charną?
– Chociażby to, że ona z wieczną walką się urodziła i nie rozróżnia, kiedy walczy, a kiedy wypoczywa. Brian, Izaak, Roland i Lascott musieli się uczyć rywalizacji, podobnie jak my. Ona ma ją we krwi i praktycznie nie widzi różnicy.
Tyris zastanawiała się nad słowami swojej przyjaciółki. Jeśli ma rację, to za ostro potraktowała swoją nową uczennicę, niemniej nie uważała, że popełniła błąd. Nawet jeśli ma rację, niech Charna wciąż myśli, że rywalizuje z innymi. Skoro nie chce walczyć o zaszczyty, które stanowią chlubę dla rycerza, niech chociaż walczy o swoje życie, kiedy wrogowie napadną na Erathię.
– Oczywiście mogę się mylić – dopowiedziała od razu Sorsha. – Cokolwiek w niej siedzi i jakakolwiek ona jest, swoją postawą dowodzi tylko jednego. Będziemy mieli twardy orzech do zgryzienia z naszą młodą adeptką – zmartwiła się panna Margary.
– Cały mój wywód rozpoczął się od jej pytania, dlaczego opowiadam jej o Lascotcie, Brianie Izaaku i Rolandzie. Byłam przekonana, że się ich wstydzi.
– Wstydzi?! Jak może się wstydzić kogoś, kogo nawet nie zna? Może przyjmijmy zasadę, że niech nie słowa ją oceniają, ale czyny?
– To będzie najbardziej racjonalne rozwiązanie – przytaknęła panna Lockenhole i zaraz zauważyła:
– Powoli słońce wstaje zza horyzontu. Chyba najwyższy czas, żeby rozpocząć poranny trening naszych kadetów.
Włożyły pierwsze z brzegu ubrania, na które narzuciły kolczugę i zbroję. Dozbroiły się w nagolenniki oraz w naramienniki i w pełnym rynsztunku wyszły z koszar, kierując się na arenę walk.