Rozdział XIII: Bunt Charny
12 sierpnia 2019Po skończonym treningu z kadetami Tyris wyruszyła na kilka dni do Celeste, stolicy Bracady, gdzie rządzili alchemicy i czarodzieje. Zazwyczaj taką podróż planuje się kilka miesięcy, chociażby z powodu drogi, która biegnie obok barbarzyńców z Krewlod, którzy nie słyną z gościnności.
Pierwszy raz w Bracadzie była w wieku osiemnastu lat. Już wtedy przybył do niej wielki wezyr Gavin Magnus i chciał się z nią widzieć dużo częściej niż z kimkolwiek innym. Nie dlatego, by była jego kochanką, lecz chciał poznać jej sztukę wojennego dowodzenia. Wielki wezyr Bracady nie słynął z tej umiejętności, choć jednostki władców wysokogórskich szczytów robiły piorunujące wrażenie. Wystarczy wspomnieć tytanów w lśniących złotych zbrojach i potężnym gladiusem, dzięki któremu potrafią wzniecać burzę i uderzać nią we wrogów.
Teraz po raz kolejny zamierzała przebyć tę drogę. Już od kilku lat ma swoją wytyczoną ścieżkę, której pokonanie wierzchowcem zajęłoby jej niecałe dwa miesiące, lecz dzięki umiejętności nabytej od wielkiego władcy Bracady pokonywała ją w tydzień. Wszystko dzięki zaklęciu o nazwie wrota wymiarów, które potrafiło przenosić dowódców i ich armię poza góry, lasy, morza i inne nieprzechodzone regiony bez potrzeby dokładania sobie drogi. Oczywiście czar również miał wady w postaci zmęczenia, niemniej wynagradzało to szybsze dotarcie do celu.
Zjawiła się w mroźnej Bracadzie tydzień później. Śnieg, mimo że przykrył całe góry, wciąż gęsto sypał. Od tego momentu Tyris nie rzucała już zaklęcia wrót wymiarów. Bracada słynęła z górskich widoków, równie pięknych, co niebezpiecznych.
Czar posiadał jeszcze jedną wadę. Na poziomie takim, jakim znała go Tyris, niełatwo było przewidzieć, gdzie dokładnie wyląduje się po użyciu czaru. Może złapać twardy grunt lub miejsce nad przepaścią. Jeśli jeszcze posiada manę, ma szczęście, jeśli już ją wyczerpała, to może się żegnać z życiem.
Dalszą drogę przebyła na piechotę, choć zaspy sięgające jej przynajmniej do pasa utrudniały to zadanie. Jeśli nie przestanie sypać, to nim dojdzie do Celeste, będzie przypominać żywiołaka lodu w ludzkiej postaci.
Całe szczęście do Celeste nie miała już daleko. Musiała jeszcze pokonać jeden szczyt, po którego drugiej stronie znajdowała się wielka twierdza ze strzelistymi wieżami. Dookoła fortecy poukładane były miny, które miały za zadanie powstrzymać przeciwników najeżdżających na to podniebnie miasto, jak się mówiło o stolicy Bracady.
Teraz musiała tylko czekać na wielkiego wezyra. Oczywiście na pewno wie, że panna Lockenhole już jest po drugiej stronie wschodnio-górskiej pustyni lodowej. Stamtąd zostanie teleportowana do jednej z wielu komnat. Nie czekała długo na wielkiego wezyra. Zjawił się naprzeciwko niej ubrany odpowiednio do zupełnie odmiennych warunków pogodowych. Miał na sobie białą tunikę, którą z tyłu zakrywał czerwony kaptur. Jednym charakterystycznym ubiorem był łańcuszek, który miał zawieszony na głowie. Podobno chronił przed odczytaniem z jego umysłu mrocznych tajemnic.
Nie witając się z panną Lockenhole teleportował ją do swojego Zamku Jasności. Znajdował się on w południowej części stolicy, na najwyższych górach w okolicy. Tyris zawsze, kiedy znajdowała się w najwyższej komnacie, bała się, że w końcu zemdleje z powodu wysokości i panującego tam ciśnienia. Znaleźli się w pokoju, w którym dominowały dywany ozdobione w wykwintne kryształy i klejnoty, umeblowanie pokrywały kolory zamarzniętego lodu oraz ciepłego błękitu z Emerald Isle.
Dla Tyris nierzadko ten pokój służył do zwierzeń. Wyrzucała z siebie to, co jej ciążyło na sercu, lecz wiedziała, czego nie mogła powiedzieć, żeby nie zdradzać tajemnic i planów swojej władczyni.
Gavin zmierzał do stołu, na którym leżała mapa całego Antagarich.
– Powiedz mi, drogie dziecko. – Zwracał się tak do niej, choć nie wyglądał na młodszego od niej. Nieśmiertelność dodawała mu młodzieńczego wyglądu. – Jak wygląda sytuacja na froncie?
– Teraz w końcu się uspokoiło. Nighon został wygnany z Erathi, podobnie jak Kreeganie do siebie. Nekromanci wciąż siedzą na północy, lecz kontrolujemy tamte obszary. Pewnie to tylko kwestia czasu, kiedy znowu zaatakują.
Nie kontynuowała tego tematu. Gavin Magnus nie znosił umarlaków bardziej niż wszyscy Erathianie razem wzięci. Przypominają mu porażkę, jaką odniósł wiele lat temu. Wówczas wyrzucił stąd alchemików, którzy próbowali za wszelką cenę znaleźć receptę na przywrócenie z powrotem do życia martwej osoby. Dla niego była to zdrada. Zachowanie wbrew wszelkim kodeksom magicznym i ingerowanie w życie pośmiertne, w którym dusze są szczęśliwe wśród starożytnych. Próbowali ściągnąć duszę na ziemię, żeby znowu posiadła ciało, którego już nie chciała.
– Jesteś pewna, że Erathianie mają dość siły, żeby pokonać nekromantów?
Tyris nie była pewna, do czego zmierza. Zazwyczaj, jak powtarzał pytanie, zmuszał ją, żeby zastanowiła się nad odpowiedzią. Była przekonana o słuszności wcześniejszego stwierdzenia. Widziała nawet oddziały znajdujące się pod Stonecastle i na północ od Hartferd. Nekromanci nie mają szans się przedrzeć przez takie zasieki. Dlaczego wątpi?
– Widzisz coś, o czym nikt z nas nie wie?
– Nie mam całkowitej pewności, ale nekromanci tworzą się wśród was.
Tyris osłupiała. Nekromanci? Wśród nich? Sama trzyma pieczę nad rekrutacją nowych czempionów i kawalerzystów. Nierzadko inni zerkają na efekty jej ćwiczeń. Sama też dogląda szkolenia krzyżowców Sorshy Margary, łuczników Orrina Carliana, kapłanów Adelaide Dragonslayer i Riona Sinkarina, a nawet Edric Pogory wpuszcza ją, żeby widziała jego gryfy. Nigdzie nie dostrzegła jakiegokolwiek cienia nekromanty.
Gavin Magnus nie pozwolił jej dojść do słowa, choć nieco uspokoił sytuację.
– Nie czuję armii, ale pojedynczą osobę, która kiedyś stanie na czele armii. Jednakże, kiedy się tego dowiemy, będzie już za późno. Ta osoba będzie stanowić poważne zagrożenie dla porządku na świecie.
– Musiałaby być szalona, żeby rozpocząć wojnę z nami, mając na północ od siebie elfy z Avlee.
– Mam ci przypomnieć wojny drzewne? – Za każdym razem, gdy wspominała mu o pokoju z Avlee, przywoływał w kontrze tę katastrofalną wojnę. – Przez sto sześćdziesiąt lat ciężko mi było was zmusić do porozumienia się, więc myślisz, że pomimo teraźniejszych spokojnych czasów elfy rzucą wam się nagle na pomoc?
Musiała przyznać mu rację. Elfy miały swoje szlachetne podejście i wojny drzewne zostawili w przeszłości, ale nie widziała w nich ewentualnej bezinteresownej pomocy. Pomoc elfów odstawiła na bok, pociągnęła temat tajemniczej osoby, która ma stanąć na czele wojsk umarłych, na co wielki wezyr odrzekł:
– Wiele o nim na razie nie wiem. Wciąż poszukuję w odmętach magii jakiejkolwiek wskazówki, co pomogłoby nam dostrzec tę osobę.
Magnus zaczął poruszać, rękami tworząc wielkie obłoczki powietrza, kulę wody, płomienie ognia i wyłaniające się z jego rąk odłamy gleby. Tyris nie rozumiała, po co to robi.
– Wiem tylko, że to będzie bardzo dobrze wyszkolona osoba. I jeśli ma zamiar być nekromantą, to będzie nieśmiertelna równie jak ja. Erathii potrzebny jest ktoś, kto będzie się uczył sposobu walki nekromantów wtedy, kiedy inni już nie będą żyć. Potrzeba kogoś, kto nie da się zaskoczyć ich najazdami i dostrzeże ich plan, zanim go zaczną realizować.
Wielki Wezyr całą wytworzoną magiczną mieszaniną zaatakował ją. Wszystkie cztery magie przeniknęły przez nią. Ich siła niekontrolowanie szarpała ją w różnych kierunkach. Gdy Gavin poczuł, że magia czterech żywiołów już ją przeniknęła, uniósł ją w powietrze. Lewitowała zdana na jego łaskę. Czarodziej wypowiedział jedno zaklęcie. Odległość między rycerką a czarodziejem wypełniła się fioletowym piorunem, wokół którego krążyły strumienie wody. Tyris nigdy w życiu nie czuła się lepiej. Miała wrażenie, że została na nowo narodzona, a jej ciało pozbawione efektów licznych wojen. Sama mogłaby przenosić góry. Nawet po spotkaniu z Rionem Sinkariną nie czuła się tak dobrze, jak po tym jednym czarze rzuconym przez gospodarza.
Gavin wypuścił z objęć magii pannę Lockenhole. Mistrzyni czempionów natychmiast wstała, czując przypływ nowych sił. Spojrzała pytająco na Gavina Magnusa.
– Dałem ci tylko życie – odparł z przekąsem. – Może jeszcze zapewniłem przyszłość Erathii.
Tyris nie chciała wierzyć, że gospodarz, u którego mile była widziana, obdarował ją nieśmiertelnością. Chciała zadać następne pytanie, lecz uprzedził ją, jakby wiedział, czego chciała się dowiedzieć:
– Też jestem. Dopóki ja żyję, żyjesz i ty.
Rycerka nie wiedziała, czy ma być mu wdzięczna za ten ogromny dar, czy przeklinać go w duchu. Właśnie otrzymała coś czego, nikt nigdy nie otrzyma, lecz też nakładało na nią to obowiązek ocalenia Erathii. Od tej chwili jeszcze bardziej pragnęła nie zawieść i wezyra, i krainy o godle gryfa na niebiesko-białej szachownicy.
Od tego momentu omawiali wydarzenia na arenie polityczno- wojskowej. Gavin uczył się, jak powinien zachować jako dowódca armii. Wiedział, że magia jest istotnym aspektem do wygrywania bitew, lecz to wojsko najbardziej definiuje jej wynik. Rycerka otworzyła przed nim tajniki wojskowości, jakich nie mógł poznać, studiując tylko magię.
Tyris nie chciała opuszczać Celeste, lecz obowiązki w Steadwick czekały. Gdy oznajmiła o swoich zobowiązaniach, czarodziej przyjął to spokojnie do wiadomości. Spędzili w swoim towarzystwie niecały dzień, lecz panna Lockenhole czuła, jakby minął najmniej tydzień. Gavin po raz kolejny teleportował ją do szczytu, skąd wcześniej przeniósł ją do swojego Zamku Jasności.
Klimat Celeste był ciężki do zniesienia. Wszędobylski śnieg, wiatr i mróz już nawet miejscowym osadnikom wychodził bokiem. Już nie mówiąc o poruszaniu się wśród zasp i szczytów górskich, z których nie trudno było poślizgnąć się i spaść w otchłań.
Rycerka odwróciła się w stronę wezyra.
– Mam nadzieję, że uda nam się szybko wykryć tego nekromantę w naszych szeregach.
Nie miała pojęcia, co o nim sądzić. Gavin Magnus wbrew swojej nienawiści do nich zna ich lepiej niż ona sama. Jednakże nie mogła uwierzyć, że jej przenikliwemu oku umknął tak istotny szczegół.