Rozdział XIX: Bunt Charny
3 października 2019Charna zasnęła nad ranem. Wraz z jego nastaniem głosy z powrotem stawały się piszczące, niewyraźne i odległe, jakby bały się słońca. Teraz nie miała wątpliwości, że głosy pochodzą z czeluści Deyji.
Wraz z wybiciem dzwonu w obozie Sorsha i Tyris wstały wyraźnie wypoczęte. Ich blondwłosy błyszczały w łunie porannego słońca. Widząc je, Charna zastanawiała się, jakim cudem tak piękne kobiety wciąż są rycerkami. Mężczyźni powinni zabijać się o ich względy.
Sama nie należała do najpiękniejszych, bo jej czarne, długie włosy nie wpisywały się w obowiązujący kanon piękna. Jeśli ktoś zniósłby czarne włosy, to czarnego spojrzenia już nikt nie wytrzymał, przez co w Steadwick Charna była uważana za odmieńca.
Tyris spojrzała na dziewczynę.
– Dawno tak się nie wyspałam. – Szeroko rozłożyła ręce, rozciągając się. – W powozie strasznie niewygodnie się spało.
Giermek mistrzyni fechtunku nie zamierzał skupiać się na pogodzie:
– To jakie plany na dziś?
– Sorsha powinna ci to rozkazać, ale założę, się, że jak wstanie, to rozkaże ci to samo. Wyjdź i zwołaj wszystkich dowódców do namiotu dowodzenia. Pomogą ci w tym żołnierze kręcący się po obozie.
Dziewczyna mimo niewielkiej ilości snu czuła się wypoczęta i gotowa do działania, dlatego potraktowała słowa Tyris jak rozkaz od Sorshy Margary. Wybiegła przed namiot i złapała najbliższego rycerza.
– Na rozkaz Sylvii Witmore, Tyris Lockenhole i Sorshy Margary mam zwołać naradę wojenną w namiocie dowodzenia – zwróciła się do osiłka, którego zbroja przewyższała wagę Charny. – Gdzie mogę znaleźć najważniejszych dowódców?
Gdyby wybiegła z innego namiotu, pewnie olałby jej słowa, skupiając się na własnej robocie. Zerknął na dziewczynę i odparł:
– Wszystkie najważniejsze głowy znajdują się w północnej części obozu.
Mijając namioty żołnierskie i kupieckie zastanawiała się, co też takiego ważnego mógł mieć zwykły rycerz do roboty. Praktycznie jego jedyną powinnością jest utrzymanie kondycji fizycznej w odpowiedniej formie. Musi być gotowy w każdej chwili i na każde wezwanie, lecz całego dnia na pewno na to nie traci. Wiedziała, że musi coś jeszcze robić. Pewnie w przyszłości dowie się co.
Zauważyła w północnej części obozu wyróżniający się namiot. Przed jego wejściem stały proporce w herby erathiańskie, które mimo zniszczeń wojennych wciąż wywoływały respekt wśród żołnierzy. Namiot był większy od pozostałych, ozdobiony w fioletowe wstęgi. Nie ulegało wątpliwości, że jest to namiot dowódców.
Dziewczyna nieco się zlękła przed wejściem do namiotu, lecz podbudowana rozkazem Tyris odsłoniła kotarę i weszła do środka.
Podobnie jak Tyris, również i dowódcy cieszyli rankiem. Każdy z nich się rozciągał, przeciągał i ziewał szeroko, próbując pożreć całe Antagarich. Wkrótce jeden z nich zauważył stojącą w wejściu Charnę.
– Nie wiem, czy zauważyłeś kmieciu, ale wchodzisz do namiotu dowódców. Najpierw musisz zapowiedzieć się u naszych strażników.
Poprawiła się, przyjmując dumną pozę rycerską. Jeśli czegoś się na służbie nauczyła, to trzymać język za zębami, póki nie ma pozycji.
– Przychodzę z rozkazu Sylvii Witmore, Sorshy Margary i Tyris Lockenhole – oznajmiła.
Słysząc z czyjego rozkazu przyszła, dowódcy od razu stanęli na baczność i nikt nie śmiał się odezwać, dopóki panna Aberville nie przekaże rozkazów.
– Panie życzą sobie widzieć panów w namiocie dowodzenia tak szybko, jak jest to możliwe. – Po czym wróciła do swojego namiotu. Nie zastawszy w nim rycerek, skierowała się do namiotu dowodzenia, gdzie znalazła Sorshę, Tyris i Sylvię wpatrzone w leżącą na stole ogromną mapę z ustawionymi na niej figurkami symbolizującymi wojska erathiańskie oraz nekromanckie z Deyji.
Stanęła obok Sorshy Margary, która kazała jej zachować milczenie. Dziewczyna domyśliła się, że jej rycerka musiała przystawić karku, żeby mogła uczestniczyć w naradzie.
Po krótkiej chwili dołączyła do nich cała dziesiątka dowódców. Każdy z nich spojrzał w kierunku Charny, nie godząc się na obecność giermka. Jednakże na życzenie Sylvii Witmore spokornieli i usadowili się na swoich miejscach.
Gdy wszyscy byli gotowi, Sylvia rozpoczęła naradę.
– Gary Yates – zwróciła się do niskiego dowódcy z niedźwiedzią twarzą. – Mamy jakiekolwiek wieści od przygranicznych zwiadowców?
– Niestety nic nowego, moja pani. Od momentu podbicia Stonecastle przez nieumarłych straciliśmy jakikolwiek kontakt z naszymi zwiadowcami. Wiemy jedynie, że najeźdźcy urządzili prawdziwą masakrę ludności cywilnej.
– Czyli dodatkowe jednostki dołączyły się do nekromantów. – Wysnuła daleko idący wniosek. – Wiemy coś o ich liczbie?
– Informacje tutaj są szczątkowe – kontynuował dowódca Yates. – Na ich podstawie można uznać, że mają cztery legiony mrocznych jeźdźców, oprócz tego dodatkowe cztery legiony wampirów.
– Ile?! – Równocześnie podniosły głos panny Lockenhole i Witmore.
– Niestety to nie koniec złych wieści. – Nie przestawał dobijać niski dowódca zwiadowców. – Podobne liczebnie oddziały mrocznych jeźdźców i wampirów atakują nas ze wzgórz Sandro. Mamy do czynienia ze stutysięczną armią nacierającą z dwóch stron.
Wszyscy zbledli, nikt przez dłuższą chwilę nie mógł nic powiedzieć. Niezręczną ciszę, wywołaną narastającym strachem, przerwała panna Lockenhole.
– Mamy dwa fronty nieźle wyćwiczonych jednostek w zabijaniu – powiedziała dla przerwania ciszy. – Zatem obronę Hartferd podejmujemy na dwa fronty.
– Zaatakują z obu stron jednocześnie. – Starała się brzmieć rzeczowo Sylvia Witmore, ale pięciokrotna przewaga wojsk nekromanckich nad jej oddziałami pozbawiłaby morale nawet największych wojowników, a jedną z takich niewątpliwie była Sylvia Witmore. – Jedyne, co teraz możemy zrobić, to przybyć do Hartferd i przygotować się na oblężenie.
Znowu cisza. To wszystko? –Zastanawiała się panna Aberville, która była przekonana, że tak nie wygląda narada wojenna. Miała wyobrażenie o niej jako burzliwej dyspucie, wielkiej kłótni dowódców, z których każdy ma rację. Natomiast ta, w której uczestniczyła, już się kończyła, bo wszyscy byli ze sobą zgodni.
– Musimy z nimi walczyć podjazdowo – zasugerowała panna Witmore.
– Pani, ale my nie mamy oddziałów, żeby walczyć z nimi na pół gwizdka – przedstawił własne zdanie w tej sprawie umięśniony dowódca z blond grzywką zaczesaną do tyłu.
– Doskonale wiem, że nie mamy sił na walkę podjazdową, ale również nie mamy ich do obrony miasta, kiedy nekromanci na nas najadą. Mamy dwa główne natarcia: ze Stonecastle i z przełęczy Sandro. – Postawiła na mapie odpowiednią liczbę figurek, obrazującą wielkość i typ wrogich jednostek. Lekko przesunęła je w stronę Hartferd, żeby uzmysłowić zbliżający się najazd. – Z dwóch stron mamy po cztery legiony jeźdźców i wampirów. Razem około pięćdziesięciu tysięcy na jednym froncie – powtórzyła, żeby pokazać sytuację dla doświadczonych dowódczyń ze Steadwick. Po cichu liczyła, że któraś z nich zabierze głos, lecz one wciąż analizowały sytuację.
– Kiedy dołączą do nas posiłki ze Steadwick? – Spytała Sorshę i Tyris.
– Dostałyśmy informację, że trzydziestotysięczna armia ze stolicy jest w połowie drogi do Clovergreen – oznajmiła Tyris. – Oddziały głównie składają się z czempionów i krzyżowców. – Ustawiła dwie figurki w odpowiednich miejscach. – Jeżeli wciąż będą pokonywać trasę z taką prędkością, to za trzy tygodnie możemy oczekiwać ich przybycia.
– Trzy tygodnie?! – Wybuchnęła Sylvia. – Czy naprawdę nikomu w Steadwick nie zależy na północnych ziemiach?! Co wyście robili przez te miesiące, kiedy tutaj wykrwawialiśmy się za Erathię? I tylko trzydzieści tysięcy?! – Wylała całą frustrację na kraj, za który nadstawiała własne życie.
– Zbieraliśmy oddziały – wtrąciła się Sorsha, która nie mogła znieść, że jej rywalka z czasów kadeckich śmie tak ostro atakować jej współlokatorkę z koszar. – Ledwo jedna wojna się zakończyła, więc ciężko zebrać oddziały, które od razu przerzuci się na północ. Na to potrzeba czasu.
Tyris widziała wybuch konfliktu między Sorshą i Sylvią, dlatego od razu przerwała kłótnię:
– Sylvia! Sorsha! Na wielkiego Graala, macie zamiar tracić czas na kłótnie czy znajdziemy razem rozwiązanie tej sytuacji?! Wracajmy do ważniejszych spraw. Kontynuujcie swoją kłótnię po wojnie.
Spojrzały gniewnym wzrokiem po sobie, nie odpuszczając ani o trochę. Panna Lockenhole uprzytomniła im, że dalsza kłótnia w tej chwili nie ma sensu. Tyris zwróciła się do jednego dowódców:
– Jakimi my dysponujemy oddziałami?
– Pięć legionów czempionów, legion archaniołów, dziesięć legionów kuszników i kapłanów, a pozostałe cztery legiony składają się z gryfów i krzyżowców. Razem dwadzieścia tysięcy – odpowiedział równie silny mężczyzna z blond fryzurą.
Panna Lockenhole postawiła odpowiednie figurki na Hartferd.
– Za ile dni nekromaci zjawią się w pobliżu Hartferd? – Dociekała Sorsha.
– Jeśli mamy szczęście i informacje się potwierdzą, to za trzy tygodnie – odpowiedział dowódca zwiadowców.
Charna patrzyła na tą mapę, która przedstawiała kiepską sytuację Erathian w wojnie z nekromantami. Z dwóch stron najeżdżają potężne armie składające się z wielu tysięcy konnych jeźdźców i wampirów. Staną one naprzeciwko dwudziestu tysięcy rycerzy, głównie czempionów i archaniołów. Widziała te jednostki w Steadwick. Ich widok siał w niej strach i obawę o własne życie. Archaniołowie nie dość, że są najsilniejszymi jednostkami, to jeszcze mają zdolność wskrzeszania umarłych. Katarzynie Ironfist udało się przekonać te potężne istoty do współpracy, dzięki czemu na trwałe zadomowiły się w Erathii. Mimo potęgi siódmego poziomu jednostek erathiańskich Charna zdawała sobie sprawę, że nie są niepokonane. Taka przewaga występująca na korzyść nekromantów powali je bez większego trudu. Patrzyła na mapę, próbując usilnie znaleźć rozwiązanie.
– Pani Witmore. – Do swojej przełożonej zwrócił się jeden z milczących dotychczas dowódców. – Czy mam rozkazać armii powrót do Hartferd i przygotowanie się do obrony miasta?