Rozdział XX: Bunt Charny
14 października 2019Pomimo nieprzespanej nocy Charna czuła narastającą radość. Planowany przemarsz wojsk wzbudzał w niej ekscytację. W obozie panowała mobilizacja. Pieśń złożona z uderzeń metalu o metal, chowaniu miecza do pochwy, zakładania hełmów i innych wojskowych czynności napełniała ją odwagą i motywacją.
Na naradzie podzielono front na trzy oddziały. Frontem, który miał zatrzymać nekromantów z północy, kieruje Sorsha. Składał się on głównie z krzyżowców. Oddziałem, który ma tam stanowić główną siłę uderzenia, dowodzi Sylvia. W jego skład wchodzą legiony kuszników, kapłanów i gryfów. Jeśli atak zostanie przeprowadzony poprawnie, może zadać wrogom liczne szkody. Ostatni oddział, mający najcięższe zadanie, przypadł Tyris. Sylvia nawet nie upierała się, żeby wziąć to zadanie na siebie. Mimo obojętnego stosunku do panny Lockenhole wiedziała, że to ona jest zżyta z czempionami i pod jej dowództwem byli niezwyciężeni
To właśnie dowodzenie podczas nadchodzących bitw było ostatnią sprawą, którą panna Witmore chciała poruszyć z panną Lockenhole.
Rycerki wyszły z namiotu dowodzenia. Tyris w oczach Charny wyglądała inaczej. Miała na sobie jakiś czerwony płaszcz, zakrywający zbroję z herbem Erathii, oraz brązowe buty ze złotymi pręgami. Gdy dziewczyna ją zapytała o ten niewidziany wcześniej ubiór, rycerka odpowiedziała:
– Muszę bardzo szybko się przemieszczać, dlatego też to, co widzisz, to płaszcz zwinności. Artefakt, dzięki któremu jednostki pod oddziałem dowódcy są szybsze. A buty nazywają się butami przyspieszenia. Gdy nosi je dowódca, jego jednostki wolniej się męczą. – Poklepała dziewczynę po ramieniu. – Czasami na bitwie trzeba sobie pomagać wszystkim, czym się da.
Nie musiała jej tłumaczyć. Oczywiście nie przeżyła tego, co ona, ale też łapała się wszystkiego, co mogło jej pomóc, choćby podczas ostatniej walki z Mardonem.
– To ja w takim razie zostawiam was – oznajmiła Tyris. – Idę obczaić moje oddziały i mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. – Bez zbędnych formalności oddaliła się w kierunku czempionów i archaniołów.
Sorsha klękła przed Charną niczym matka żegnająca się ze swoją córką.
– Charno, słuchaj mnie uważnie. Cokolwiek się będzie działo, trzymasz się blisko mnie. Od tej chwili nawet na krok się ode mnie nie oddalasz. W trakcie bitwy żadnych heroicznych ruchów. Ciężko będzie mi walczyć i jednocześnie martwić się o ciebie. Dlatego musisz mi pomóc. Czy to jest zrozumiałe, żołnierzu?
Kiwnęła głową, na co jej rycerka trzepnęła ją mocno w ramiona. Taki gest miał dodać jej odwagi i pokrzepić ją na duchu.
Ruszyły poza obóz, gdzie czekały na nich dwa legiony krzyżowców. Dwa tysiące zbrojnych nie ma szans zatrzymać pięćdziesięciu tysięcy. Zostaliby stratowani jak liście na ziemi. Taka garstka może jedynie liczyć na chwilowe spowolnienie przemarszu. A przynajmniej taki jest plan.
Przed legionami stali dwaj dowódcy, obaj obecni na zebraniu. Jednym z nich był silny mężczyzna z zaczesaną blond grzywką do tyłu, którym okazał się Drake. Charna, patrząc na jego lśniącą zbroję, omal nie oślepła, mimo że słońce nie świeciło, dzień zapowiadał się pochmurny. Jego towarzyszem był niski dowódca, który przez całe spotkanie milczał. Podobnie jak panna Aberville, miał czarne włosy. Dodatkowo kilkudniowy zarost. Zwał się Narin i pochodził z Gryfich Skał. Wiekowo byli podobni do Sorshy.
Mistrzyni fechtunku stanęła przed swoimi legionami. Choć liczba krzyżowców miernie prezentowała się w porównaniu z armią umarlaków, to ich męstwo wydobyło z niej dumę, z którą rozpoczęła przemowę:
– Jesteśmy żołnierzami Erathii. To nie my mamy się bać wrogów. To oni mają się bać nas. Zaatakowali nas, korzystając z naszej obecności na wojnie o ostrze Armageddonu. Byli tchórzami, którzy nie potrafią walczyć jak równy z równym.
Charna słuchała tych głupot dla pokrzepienia żołnierzy. Nie wierzyła, że Sorsha naprawdę to mówi. Dla niej to było oczywiste, że nekromanci wykorzystali słabość Erathii i dlatego najechali południowych wrogów. Czy faktycznie krzyżowcy w to wierzyli? Skoro ona w to nie wierzyła, to tym bardziej doświadczeni rycerze nie powinni jej wierzyć.
– Rozpoczęli z nami wojnę, lecz to my… powtarzam my!!! – Krzyknęła dużo mocniej Sorsha, wyciągając miecz z pochwy i podnosząc go wysoko do góry. – To my ją zakończymy. Po raz kolejny pokażmy, że to my jesteśmy górą w tej wojnie. W nadchodzących dniach historia będzie świadkiem naszego zwycięstwa!!! – Krzyknęła na cały głos, a wraz z nią chór złożony z dwóch tysięcy gardeł. Jeśli faktycznie tak się biją, jak drą, to nekromanci niech lepiej już pakują manatki i spadają do The Pit – podsumował ten widok giermek panny Margary.
Sorsha jedną ręką uciszyła tłum. Odwróciła się w kierunku wroga.
– Tam jest ten, który myśli, że rządzi całym światem. Czas pokazać mu, jak bardzo jego świat jest ograniczony. – Wskazała i rozpoczęła marsz w kierunku Hartferd.
Za panną Margary krok w krok szła jej uczennica.
– Naprawdę uwierzą w ten bohatersko brzmiący stek bzdur? – Zapytała Charna, powątpiewając w skuteczność przemowy.
– Ech Charna – ciężko westchnęła panna Margary – kiedy będziesz dowódcą zrozumiesz, dlaczego tak ważne jest zagrzewanie innych do walki. – Zmieniła ton wypowiedzi, który dla dziewczyny miał oznaczać naganę. – Skoro nie wierzysz w nasz sukces, to polegniesz szybciej, niż ci się wydaje. Jeśli nie wierzysz, że jesteś lepsza od któregokolwiek z tych nekromantów, to faktycznie nie ma sensu byś z nami szła.
Panna Margary wielokrotnie jej wmawiała, że cokolwiek robi, choćby coś, czego nie lubi, ma to wykonywać z pełnym zaangażowaniem. Inaczej, robiąc wszystko na pół gwizdka, będzie także walczyć na pół gwizdka, a to szybka droga do grobu. Charna od razu zrozumiała. Od kiedy trafiła do Steadwick, natychmiast pojęła, że o swoje musi walczyć na każdym kroku, choćby nie ważne w jak beznadziejnej sytuacji się znalazła. A taka beznadzieja sytuacja nastąpi za kilka dni. Teraz cieszy się marszem przez gęsty północny las. Wdycha świeże powietrze, rozkoszuje się dźwiękami natury niczym avleński elf. Co krok wali mieczem w najbliższe napotkane drzewo, widząc w nim szkieletora lub wampira. Sorsha, patrząc na Charnę, przez chwilę czuła się jak matka, która ma zamiar zakazać dziecku zabawy i przywołać go do porządku, bo… tak nie wypada się zachowywać.
– Charna, jeszcze będziesz miała okazję się wykazać na bitwie – powiedziała z matczyną czułością, co przeszło obojętnie nawet jej. Podobnie jak z Tyris zżyła się z Charną, zresztą ciężko nie polubić kogoś, z kim ma się do czynienia cały czas.
Żołnierze pod komendą Sorshy rozpoczęli śpiewanie jednej ze znanych erathiańskich pieśni wojennych. Również i sama dowódczyni ją śpiewała. Czuła dźwięk każdego z tych słów, jakby uczestniczyła w wojnie o wyzwolenie Erathii.
Ten diabeł nie jest taki zły,
Ten diabeł nie jest taki zły,
Jak widzi nasze ostrza, chowa kosę w dokach
I zmienia się w anioła
Niech idą na swój Eeofol,
Niech idą na swój Eeofol,
Nie pijemy z diabłem, ani z żadnym czartem
Chyba, że ich krew w pucharze…
Charna nigdy wcześniej nie słyszała tej pieśni. Może temu, ze miała zaledwie pięć lat, kiedy wyzwolono Erathię spod jarzma Nighonu i Eeofolu. Jedynie gwizdała radośnie w rytm pieśni.
Zachowanie Charny nie mogło nie przejść obojętnie pannie Margary. Ona wiedziała, czego się spodziewać i również znała sposoby, jak z tej sytuacji wybrnąć z jak najmniejszymi stratami zdrowotnymi, lecz dziewczyna idzie po raz pierwszy na wielką wyprawę, na której nie będzie walczyć z treningowymi przeciwnikami czy z rzezimieszkami, lecz z regularnym wojskiem. Podziwiała ją, że ta myśl ani trochę jej nie przeraża, co więcej – nie może się tego doczekać.
W Hartferd powinni być w przeciągu dnia. Łuna leśna nie zmieniła się ani trochę. Nawet gdy mijali poszczególne wioski, Charnie wydawało się, że widzi tylko drzewa, lecz wśród tych drzew zbudowane były domy. Niewielkie wgłębienie w korach robiło za okna, z których kiedyś mieli strzelać łucznicy z Avlee podczas wojen drzewnych. Odbyły się one kilka wieków temu i trwały przez prawie sto pięćdziesiąt lat. Elfy przygotowywały swoje domostwa, żeby z zaskoczenia atakować przeważających liczebnie Erathian, którzy mieli tędy nacierać. Wojna głównie toczyła się na ziemiach spornych, lecz książę elficki Eldrich Parson potrafił skutecznie przewidywać. Gdyby Erathianie zaatakowali od tej strony, to bardzo szybko pokonaliby cieśninę pod Watchtower i znaleźliby się na północno-zachodniej części Avlee. Jednakże wojna przebiegała na ziemiach spornych, które dopiero około 864 roku po ciszy wpadło w ręce Avlee. Dlatego też przebywające tu elfy, odcięte od swojej ojczyzny, przez przeklętą cieśninę wróciły do Shantanny, a następnie przez Gaia’s Crest rozproszyły się po całym terenie Avlee. Erathianie wykorzystali pozostawione domostwa. Szybko w zagościły w nich rodziny rycerskie, gotowe w każdej chwili nadstawić karku za Erathię.
W pogodnym i radosnym nastroju dotarli pod Hartferd. Z opowieści posłyszanych przez ojca Charna wyobrażała sobie je jako niewiele większą wioskę od tych mijanych w czasie przemarszu, a zastała potężną twierdzę, zbudowaną z kamienia, z licznymi basztami, w których ściany miały grubości kilku mężczyzn ustawionych w szeregu. Twierdzę otaczała fosa, której wszystkie głowy hydry królewskiej nie dałyby rady spić.
Skoro już ta twierdza jest taka potężna, to jakie musi być Stonecastle? Zastanawiała się Charna. A skoro Stonecastle jest jeszcze większe, to jaką potężną armią muszą dysponować nekromanci, skoro je podbili? Na tę myśl się wzdrygnęła.
Armia zatrzymała się przed mostem zwodzonym prowadzącym do miasta. Sorsha podeszła pod most wraz ze swoim cieniem w postaci Charny. Również pozostali dowódcy stanęli przy rycerce.