Cześć 1: Pierścień Ścinaczy
10 lutego 2021Turnley niewiele wiedział o wyspach walki. Tak prawdę mówiąc, nic nie wiedział o świecie Azari. Dopiero, kiedy umarł i wrócił do życia, jako nieśmiertelny podróżnik, zdał sobie sprawę, jak mały był archipelag sześciu w porównaniu do całego świata.
Wyobrażał sobie, że wyspy walki są podobnie rozmieszczone, jak te z jego rodzinnych stron. Mylił się. Tworzyły coś na kształt pierścienia i każda z nich była połączona cienkim pasmem lądu. Kiedyś tego połączenia nie było, lecz podmuchy wiatru przepchały ziemię tworząc przejścia między nimi. Słyszał, że znajdzie tam najlepsze akademie wojskowe, gdzie najbogatsze królestwa w świecie Azari, a zwłaszcza urzędnicy banku głównego w Mostirii, rekrutowali przyszłych żołnierzy. Teraz tylko nazwa pozostała, która tak mocno zakorzeniła się w świadomości ludzi, że wciąż młodzi rekruci przybywali tutaj, aby odbywać nauki wojskowego rzemiosła.
Podróżnik, ani myślał dłużej się zatrzymywać, niż było to konieczne. Potrzebował dostać się do Ambrazi, miasta, które znajdowało się w środku wysp walki. Jednakże, żeby się do niego dostać było trzeba przemknąć przez tak zwany Pierścień Ścinaczy. Był to pierścień w pierścieniu i jak akademie na wyspach okryły się dobrą sławą, tak ta część wysp od zawsze wywoływała panikę wśród przybyszy. Wszystko przez to, że żyły tam bestie nazywane przez okoliczną ludność ścinaczami. Opisywali je, jako żądne krwi potwory, które urodziły się z ostrzami zamiast rąk. Niektóre pogłoski głosiły, że nieliczni, którzy przeżyli spotkanie ze ścinaczem, widzieli, jak monstrum swoimi rękami tnie grube pnie drzew i to za jednym machnięciem. Turnley nie wiedział, ile jest w tym prawdy, ale słyszał o ich wyczulonym instynkcie zabójcy, który mistrzowsko wykorzystują.
Wiele set lat temu, jeden z królów, Serhar Bezgłowy, chciał okrzyknąć swoje imię na kartach historii, jako ten, który wyczyści pierścień ze ścinaczy. Zebrał ku temu armię pięćdziesięciu tysięcy wojowników, z którymi ruszył na ziemię bestii. Wyprawa nie trwała długo, bo już pierwszego dnia ścinacze zabili ponad połowę wojów i to nie w regularnej walce. W kolejnych dniach spanikowani żołnierze salwowali się ucieczką, a to już była woda na młyn dla bestii, które zdziesiątkowały armię monarchy, nie ponosząc żadnej straty. Król zginął, jako ostatni. Ponoć był już tak blisko bramy strzegącej miasta jednej z wysp, że wartownicy zaczęli ją podnosić. Jednakże wtedy ścinacze wyłonili się jak z cienia i pozbawili go głowy. Stąd uzyskał przydomek bezgłowy. Po tej masakrze nikt nie próbował wejść na ziemię potworów. Każda z wysp jest otoczona murem, a bramy od strony ziem bestii przez lata nie były otwierane.
Turnley wiedział, że zrobi coś po raz pierwszy od dawna. Musiał się dostać do Ambrazi, ponieważ tam jest najstarsza biblioteka w całym świecie Azari i jeśli gdzieś miał szukać informacji, to właśnie tam. Od kiedy Aniołowie zesłali go na ziemię, dali mu jedno zadanie. Miał odnaleźć ostrze o nazwie Sawrhino. Chodził od miasta do miasta poszukując informacji, ale w żadnym z nich niczego nie znalazł. Nawet najwięksi mędrcy nie potrafili mu odpowiedzieć na to pytanie. W jakiejkolwiek bibliotece nie był, to żadna z nich nie miała choćby wzmianki o ostrzu. Rozgoryczony tym upatrywał w jej księgozbiorze ostatniego płomyka nadziei, choćby najmniejszej wskazówki, gdzie powinien szukać.
Gdy mówił tutejszym mieszkańcom, gdzie się wybiera, to albo został wyśmiany, albo żegnany. – Najwidoczniej można umrzeć więcej niż raz. – pomyślał z przekąsem, kiedy jeden z mieszkańców żegnał się z podróżnikiem.
Aczkolwiek nie miał miejsca na sentymenty. Musiał się dostać do Ambrazi, a jeśli nie ma innej możliwości, jak przejście przez pierścień ścinaczy, to przejdzie przez niego, a przynajmniej spróbuje się przedrzeć. Już za dużo stracił na bezowocnym poszukiwaniu informacji. Podszedł do bram miejskich, gdzie stało kilku strażników.
– Wartownicy, proszę o otwarcie bramy. – Żołnierze nie spodziewali się, że ktoś od strony miasta będzie chciał przejść, więc cały czas spoglądali w stronę kręgu ścinaczy. Po raz drugi krzyknął i wtedy zrozumieli, że nie mieli omamów słuchowych. Odwrócili się w stronę wysłańca aniołów i widząc go byli nie lada zszokowani. Nie tym, że to akurat Turnley próbował szczęścia, ale, że w ogóle był jakiś śmiałek. – Chciałbym przejść, czy możecie mi otworzyć bramę?
– Aż tak bardzo śpieszy ci się do śmierci? – Krzyknął jeden z wartowników.
– Idę do Ambrazi, bo tylko tam uzyskam informację, które mogą mi pomóc.
– Bromer, patrz, zwariował. – Wskazał na Turnleya. – Samobójca normalnie.
– Otwórz mu bramę, będzie więcej dla nas. – wyśmiał go drugi.
Turnley jeszcze chwilę poczekał, zanim ją otworzono, jednakże dźwięk szczękającej bramy i odgłosy metalowych łańcuchów rozeszły się po całym mieście, zwołując niezłe towarzystwo pod południową bramę. Otoczyli Turnleya nie spodziewając się, że to on wejdzie do niebezpiecznej ziemi. Gdy brama się otwarła, szedł w jej kierunku. Zebrał na siebie wszystkie zaskoczone spojrzenia, że po tylu latach wciąż ktoś próbuje przedrzeć się przez ziemie bestii.
– Pozdrów od nas aniołów.
Gdyby nie ton strażnika poważnie potraktowałby jego prośbę. Nieświadomość, co czekało go po drugiej stronie bramy wywoływała w nim uczucie niepokoju, które było przyprawione świadomością, że w każdej chwili mógł stanąć oko w oko ze ścinaczem. Ciężko westchnął i przestąpił bramy miasta. Zrobiwszy kilka kroków brama się zamknęła.
– Jeszcze możesz zawrócić. – zachęcał go jeden z wartowników. – Jedno słowo, a my z powrotem je otworzymy.
– Czeka mnie ciężka droga, ale spróbuję dostać się do Ambrazi. Niemniej dziękuję za propozycję.
Strażnicy spisali go na straty. Turnley spojrzał przed siebie i widział wielką mgłę. Gęstą, jakby czarodziej bawił się kłębami dymów. Powoli szedł w jej stronę.
Jak na krainę, od której wieje śmiercią, jest tutaj bardzo dużo zieleni, jakby przyroda budziła się do życia. Im bardziej zbliżał się do mgły, tym trawa stawała się coraz wyższa, aż tuż przed nią sięgała mu do pasa. Ruszył się wiatr, który wywoływał melodyjny dźwięk szumu grając, niczym muzyk na swoim instrumencie. Aczkolwiek melodia, którą wiatr grał przypominała odgłosy nabożeństwa pogrzebowego połączonego z roztrzaskaniem kamienia. Za każdy razem, kiedy kamień się rozłupał Turnley spoglądał w stronę źródła dźwięku. Nie wiedział, po co, ale instynkt kazał mu odwrócić głowę.
– Nie ma sensu czekać, czas wejść tam, skąd nikt nie wrócił. – Nie były to słowa na pokrzepienie, lecz nie miał innego wyjścia.
Zapowiada się nie żle
To zachęcam do czekania cierpliwie na kolejny wpis 🙂